Dom w pełni zautomatyzowany może nie jest marzeniem przywoływanym tak często jak latające samochody, ale chyba trudno o potrzebę bardziej uniwersalną niż wygodne mieszkanie. Dlatego trochę dziwi wrażenie, że temat stał się popularny dopiero niewiele ponad dekadę temu. Nie jest do to końca prawda, o czym świadczą różne wyobrażenia inteligentnego domu, które rodziły się w głowach wynalazców i projektantów przez cały XX wiek. Wyjąwszy kilku pradziadów asystentów domowych, w tym kontrowersyjnego robota mordercę o nazwie Alpha, pierwszą wartą odnotowania i, co wydaje się wiarygodne, zrealizowaną wizją domu przyszłości był Push-Button Manor. Posiadłość, która została wybudowana przez niejakiego Emila Mathiasa w amerykańskim mieście Jackson, w 1950 roku doczekała się artykułu w czasopiśmie „Popular Mechanics”. Dom wyróżniał się tak zaawansowanymi rozwiązaniami, jak alarm garażowy, czujniki ognia, automatyczne rolety czy – to już prawdziwy hit – możliwość wyłączenia radia w pokoju gościnnym guzikami znajdującymi się w kuchni i sypialni! Wszystko to było proste, oparte na prymitywnych czujnikach i przełącznikach, ale zostało wykorzystane z pomysłem. Co powiecie na przykład na system, który sam zamyka okna, gdy pojemnik w rynnie wykryje wodę? Rzadko spotykane nawet dziś, a dzięki prostej magii guzików i kilometrom kabli ukrytych w ścianach rodzina Mathiasów miała się tym cieszyć ponad 50 lat temu!

Innym przykładem, tym razem z 1957 roku, jest dom przyszłości Monsanto, który przez 10 lat był atrakcją Disneylandu w Kalifornii. Projekt był dziełem nie tylko tej niezbyt obecnie lubianej korporacji chemicznej, ale także specjalistów z MIT oraz inżynierów Disneya. Parkowa wizja przyszłości pokazuje fascynację wszystkim, co automatyczne i elektryczne. Każdy mebel musiał się poruszać, od półek w kuchni do umywalki, która mogła dostosować się do wzrostu dzieci. Oprócz rzeczy zaskakujących, ale mało praktycznych dom Monsanto pokazywał tak popularne dziś wynalazki, jak elektryczna golarka, elektryczna szczoteczka do zębów oraz mikrofalówka. Była nawet ultradźwiękowa myjka do naczyń, choć akurat te urządzenia przyjęły się później w innej formie oraz innych zastosowaniach. Pewnym nawiązaniem do atrakcji Disneya jest dom zaprezentowany w filmie reklamowym firmy Philco z 1967 roku (wtedy wykupionej przez motoryzacyjnego Forda), który pokazuje przyszłość z rozmachem typowym dla kina science fiction, obowiązkowo dodając komputery z migającymi diodami oraz maszyny przygotowujące pełne posiłki.

Przeszłość inteligentnych domów to jednak nie tylko eksperymentalne instalacje. Automatyzacja domowa, bo tak się kiedyś mówiło o tym zagadnieniu, ma bardzo, bardzo długą historię, która sięga początków XX wieku, a dokładniej: 1901 roku. Wtedy światło dzienne ujrzała przerażająco wielka maszyna odkurzająca, wynaleziona przez Huberta Cecila Bootha. Jej rozmiar może zobrazować to, że wyglądała jak dyliżans i w istocie była ciągana przez konia. Brzmi to abstrakcyjnie, ale już kilka lat później Hoover zaprezentował pierwszy domowy odkurzacz w formie bardzo zbliżonej do tej, którą znamy dzisiaj. W międzyczasie i później pojawiły się takie nowości, jak: żelazko (elektryczne, bez duszy), toster, domowa lodówka, zmywarka, suszarka. Wszystko to było napędzane prądem lub gazem, trochę dziś zapomnianym jako paliwo dla urządzeń AGD. Rozumiem, że może się to wydawać oczywiste i niewarte wspominania, ale właśnie takie, z perspektywy czasu nieistotne, udoskonalenia poprawiały nasze życie. Pomyślcie: kiedy ostatnio kupiliście żeton, żeby zadzwonić z budki telefonicznej? No właśnie.

Jako pierwszy przykład automatyzacji domu w jej bardziej współczesnym znaczeniu, czyli wykorzystującej skomplikowany, inteligentny system, zazwyczaj podaje się komputer domowy ECHO IV (to skrót od Electronic Computing Home Operator). Była to szafa (dosłownie!), zajmująca część piwnicy, uruchomiona w 1966 roku przez Jima Sutherlanda, jednego z inżynierów firmy Westinghouse, z której zaczerpnął podzespoły do swojego projektu. Oprócz jednostki centralnej ECHO miał kilka domowych terminali, w tym klawiaturę IBM, która mieściła się w kuchni. Miał liczyć domowe finanse, robić listy zakupów, sterować temperaturą i wykonywać kilka innych domowych czynności. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, tym bardziej że wspominano także o prognozie pogody. ECHO IV, mimo że jego funkcje skupiały się na gospodarstwie domowym, miał też procesor tekstu, przez co uważa się go za jeden z pierwszym komputerów domowych, w znaczeniu „osobistych”, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

Rok po tym, jak Sutherland uruchomił swój system, na rynek trafiło pierwsze komercyjne urządzenie tego typu. Kitchen Computer, bo tak nazwano to ustrojstwo w formie futurystycznego stołu, był oparty na komputerze Honeywell i kosztował 10 600 dol. Był on bazą przepisów, którą reklamowano hasłem: „Ona może gotować tylko tak dobrze, jak liczy Honeywell”. Podobno nie sprzedała się żadna sztuka. Prawdziwy start domowej automatyki jako systemu dostępnego dla każdego nastąpił dopiero w 1975 roku, gdy opracowano standard X10 – dzieło fachowców z Pico Electronics. Olbrzymią zaletą tego protokołu było i dalej jest to, że można go stosować we właściwie każdym lokalu – wszystko dzięki wykorzystaniu instalacji elektrycznej jako nośnika danych. Pierwsze produkty spółki X10, opracowane we współpracy z firmą Birmingham Sound Reproducers (BSR), trafiły do sklepów w 1987 roku. W skład systemu wchodziła wtedy konsola-kontroler, moduł oświetleniowy i moduł AGD.

Błyskawicznie pojawiły się następne: cześć instalowana dodatkowo przy urządzeniu i część działająca jako „przelotka” wkładana do gniazdka. Potem dołączyła do nich komunikacja radiowa, którą można było wykorzystać do sterowania pilotami. X10 dał początek innym, podobnym protokołom, a później – coraz nowocześniejszym, które wnosiły automatykę domową na nowe poziomy.